Ciężko jest mi zacząć, ogarnia mnie tak wielki wstyd...
jestem tutaj ponieważ jest to już ostatnia deska ratunku. Piszę to płacząc do ekranu telefonu...
Mamy długi. Nie wzięły się one z nikąd, czy zachcianek... tylko z ludzkiej naiwności i niesienia pomocy innym, wierzenia "na słowo" . Od dłuższego czasu (ok 4 lat) pomagaliśmy ludziom z rozsądkiem (zbiórki, bezinteresowna pomoc rodzinie, chorym ,bezdomnym....) od około roku rodzina i znajomi zaczęli to wykorzystywać. Mój mąż mając firmę bez umów pożyczał pieniądze, wierzył znajomym czy rodzinie na słowo, gdy ktoś opowiedział mu łzawą historyjkę, prosił o pieniądze na opał na zimę, praklę, czy pożyczkę w formie gotówki. Do dziś nie otrzymując zwrotu. Głównym filarem upadku było poręczenie kredytu. Jak to dziś wygląda ?... zostaliśmy z kredytem, z długami. Jedyne czego pozbyliśmy się to pasożytów, bez pieniędzy już nie jesteśmy nikomu potrzebni.
Mój mąż przez tą sytuację jest wrakiem człowieka, myśli o najgorszym, ciągle sobie wyrzuca jak mógł byc tak naiwny ,ufać bezinteresownie... od 2 miesięcy próbujemy stanąć na nogi, bezskutecznie. Piszę i proszę o pomoc, bo już jestem tak zdesperowana, że nie widzę innego wyjścia... chcę wiedzieć, że zrobiłam już wszystko, błagam o jakieś rozwiązanie, pożyczkę... pomoc...
Boże, gdyby mi ktoś powiedział pół roku temu, że zawsze pomagając...dziś sami będziemy potrzebować pomocy...